Zapraszam na wspomnienia z wyprawy na Korsykę i Lazurowe Wybrzeże.
Plan jest taki – samolotem LOT-u z Warszawy lecimy do Nicei. Lot zabukowany kilka miesięcy wcześniej. Noclegi, samochód – zarezerwowane. Kika dni w okolicach Nicei – później płyniemy promem na Korsykę. Dzień wcześniej jedziemy do Warszawy. Po południu idziemy do Łazienek – i nagle sms – ” państwa lot jest odwołany”. Co teraz? Próbuję dodzwonić się do LOT-u – ale linia ciągle zajęta. Idziemy w kierunku Mariotta, gdzie mieści się siedziba LOT-u. Jednocześnie cały czas próbuję się dodzwonić . Udało się. Pani z LOT-u oczywiście rozumie wszystko – i proponuje lot następnego dnia do Monachium i zaraz potem do Nicei. Ok. Dobrze, że jesteśmy na miejscu – bowiem na lotnisku musimy być o 5 rano. Łazienek nam się odechciało. ….
Rano stawimy się na lotnisku – bez problemu lecimy do Niemiec – i później do Francji.
Dojazd z lotniska na nocleg :autobus 94 (przystanek Val Fleuri). Czekamy około pół godziny.Ten autobus chyba wcale nie jeździ. Okazuje się, że możemy jechać linią 200 lub 400 (2×1,5€). Ale rozkład jazdy w zasadzie przeszkadza kierowcom. A poza tym autobus wcale nie musi się zatrzymać na przystanku. Miejscowość pod Niceą, w której mamy nocleg nazywa się Cagnes-sur-Mer. Robimy sobie spacer po miasteczku.
Docieramy do zamku Grimaldi, skąd można podziwiać przepiękne widoki.
Dzień trzeci
Jedziemy do Cannes. Oczywiście nr 200 lub 400. (2X1,5€). Jesteśmy dzień po zakończeniu festiwalu filmowego. Idąc w stronę Pałacu Festiwalowego oglądamy odciśnięte dłonie gwiazd.
Przed pałacem festiwalowym zwijają właśnie czerwony dywan. W porcie cumuje wiele dalekomorskich jachtów. Robią wrażenie. Niektórzy celebryci dopiero wypływają.
Dochodzimy też do widocznego z portu średniowiecznego zamku. Stąd można podziwiać plaże oraz port . Krótki spacer po starym mieście – i jedziemy dalej. Tym razem do Antibes. Długo spacerujemy po starej części.
Czas wracać na nocleg. Autobusem , a jakże 200 lub 400. Czeka sporo ludzi. Po dość długim oczekiwaniu podjeżdża i odjeżdża – ale bez nas.Na szczęście kolejny jest po krótkiej chwili. Ten już się zatrzymuje i nas zabiera.
Dzień czwarty
W planach Menton . Najpierw jednak y dojechać do Nicei. Tutaj przechodząc przez Centrum – oglądamy przygotowania do Euro 2016. Dochodzimy do portu. To stąd linią 100 planujemy jechać do Menton. Po drodze chcemy jeszcze zwiedzić Monaco. Autobus, który podjechał jedzie tylko do Monaco(2×1,5€). Co tam – zwiedzimy najpierw Monaco. Zdziwił nas ogromy hałas i tłok. No tak – akurat odbywały się wyścigi Formuły 1. Ulice, na których odbywa się wyścig otoczone są wysokimi parkanami.
Idziemy w stronę starego miasta podziwiając widoki
Stare miasto – jest niewielkie – ale urocze.
Idziemy do ogrodów, skąd podziwiamy kolejne wspaniałe widoki.
Ze wzgórza obserwujemy też próbne jazdy na torze wyścigowym.
Na razie żegnamy Monte Carlo – jak czas pokaże – jeśzcze tu wrócimy.
Kolejny nasz cel to stolica cytryn Menton.
W lokalnych sklepach częstują nas różnymi wyrobami z cytryn. Oczywiście najlepsze są nalewki. Miasto bardzo urocze. Ze średniowiecznymi uliczkami.
Wspinamy się na wzgórze, gzie znajduje się stary cmentarz. To tutaj podziwiamy jeden z piękniejszych grobów – i do tego Polki.
Stąd też podziwiamy panoramę Menton
Wracamy – po kolei – najpierw do Nicei , przesiadka i powrót na nocleg.
Dzień piąty – płyniemy na Korsykę. Rada – nie warto kupować miejsc siedzących. Miejsca jest dosyć dla wszystkich. W porcie – czeka już na nas właściciel ośrodka , w którym rezerwowałam nocleg ( transport gratis – a jechaliśmy około 40 minut). Sam ośrodek – bardzo ładne domki, duży teren, basen. Do morza 20 minut pieszo. Niby dużo – ale my nie przyjechaliśmy na plażowanie. cdn….
Dzień szósty- dzisiaj poznajemy okolice. Idziemy na długi spacer brzegiem morza.
Dzień siódmy – właściciel ośrodka odwozi nas na lotnisko , skąd odbieramy zarezerwowany wcześniej samochód. Zaskoczenie – otrzymujemy nowe Peugeot 2008. Jedziemy do Erbalungi.
W lokalnej piekarni kupujemy pyszne bagietki – i jedziemy w stronę Macinaggio. Dojeżdżamy na parking przy plaży (taką polną drogą). Udajemy się na spacer wzdłuż wybrzeża.
Kolejny punkt -port w Centurii.
Wracamy do samochodu – i kierujemy się w kierunku Nonzy. Po drodze wiele razy zatrzymujemy się podziwiając widoki.
Dojeżdżamy do czarnej plaży. Ciemny, szary kolor plaży to skutek pobliskiej kopalni, w której wydobywano azbest. Obecnie – nie stanowi ona zagrożenia dla ludzi.
Nonza – urocza malutka mieścinka położona na stromym klifie. Stare kamienne domy do których dochodzi się stromymi schodami, przepiękny krajobraz widziany z góry zachęca do wspinania się coraz wyżej, wyżej…
Dzień ósmy
Jedziemy w kierunku wąwozu Scala do Santa Regina
Na odcinku 20 km pokonuje się 500 metrową różnicę wzniesień.
Pomiędzy miejscowościami Ota i Evisa zatrzymujemy się . To tutaj znajduje się kolejny wąwóz – Spelunca. Sama droga jest przepiękna a zarazem nie wymagająca.
Opuszczamy wąwóz i jedziemy dalej w kierunku Les Calanches. Niestety trochę trzeba się namęczyć szukając miejsca, gdzie można zostawić samochód. Przewodniki proponują zatrzymanie się w Pianie. To chyba najrozsądniejsze wyjście. A teraz widoki…..
Pora wracać na nocleg. Zatrzymujemy się jeszcze na pięknej plaży De Arone
Dzień dziewiąty- mieliśmy dojechać do Saint Florent – miasteczko podobno porównywane jest do Saint-Tropez. Czy naprawdę? Pierwszy przystanek to Murato, a właściwie kilometr za wioską przy romańskim kościele San Michele. Okolica – to wszechobecna makia – czyli gęste krzewiaste zarośla.
Dochodzimy do kościoła. Podobno pochodzi z XII w. Charakterystyczny kolor budynku to efekt zastosowania zielonego serpentynianu oraz białego wapienia.
Obchodzimy kościół dookoła. Jest zamknięty. Nagle w pobliżu zatrzymuje się autobus – niemiecka wycieczka. Coś mi podpowiada, że kościół zostanie otwarty. I rzeczywiście. Wchodzimy do niego wraz z wycieczką. Przewodnik opowiada o wnętrzu, ale nie ma pojęcia jak zapalić światło w świątyni. Mota się niemiłosiernie. Czyta z kartki historię kościoła. Nagle jeden z turystów idzie za ołtarz – i… zapala światło.
Możemy ruszać dalej. Po drodze zatrzymujemy się w kilku miejscach by „nacieszyć oko”.
Saint-Florent – nie porównamy go z Saint-Tropez – bowiem w tym drugim nie byliśmy. Natomiast to korsykańskie bardzo nam się podobało. Uroczy port, starówka, Cytadela i z drugiej strony ładna plaża. Czego chcieć więcej ?
Na koniec tego dnia chcieliśmy koniecznie zobaczyć Desert des Agriates- czyli jedyną oficjalną pustynię w Europie. Chyba inaczej wyobrażaliśmy sobie pustynię.
cdn. :))